To była wyjątkowo ciepła jesień. Koniec października i śnieg w Alpach powyżej 2000 m n.p.m. topnieje, zamiast zajmować kolejne granie i doliny.
Szliśmy w górę. Raz godzinę, innym razem cztery. Tylko po to, żeby tam zanocować. Jakby nie można było normalnie. Jak ludzie. W hotelu, albo przynajmniej w jakiejś kwaterze. Tarabanić się te kilka, kilkanaście kilometrów, plus jakieś 1000 m w górę, tylko po to, żeby wejść do zimnej chatki, rozpalić ogień w kuchni i spać w wieloosobowym łóżku. Oczywiście rano jeszcze trzeba się z powrotem sturlać do jakieś drogi, parkingu. Nie ma to większego sensu. Pewnie jesienne światło, chmury ścielące się przy ziemi, pożółkłe trawy i niebieskie wieczory też nie nadają temu żadnej logiki. Ale właśnie tak robiliśmy, w ten wyjątkowo ciepły koniec października.
To była wyjątkowo ciepła jesień. Koniec października i śnieg w Alpach powyżej 2000 m n.p.m. topnieje, zamiast zajmować kolejne granie i doliny.
Szliśmy w górę. Raz godzinę, innym razem cztery. Tylko po to, żeby tam zanocować. Jakby nie można było normalnie. Jak ludzie. W hotelu, albo przynajmniej w jakiejś kwaterze. Tarabanić się te kilka, kilkanaście kilometrów, plus jakieś 1000 m w górę, tylko po to, żeby wejść do zimnej chatki, rozpalić ogień w kuchni i spać w wieloosobowym łóżku. Oczywiście rano jeszcze trzeba się z powrotem sturlać do jakieś drogi, parkingu. Nie ma to większego sensu. Pewnie jesienne światło, chmury ścielące się przy ziemi, pożółkłe trawy i niebieskie wieczory też nie nadają temu żadnej logiki. Ale właśnie tak robiliśmy, w ten wyjątkowo ciepły koniec października.