Włochy. Na granicy ze Szwajcarią jest tunel. Bernardyny, świstaki wyglądające lata i topniejące śniegi. Pod tym wszystkim, wydrążona w zimnej skale, droga. Przełęcz św. Bernarda jest zamknięta do pierwszych dni czerwca. Doliny koło Aosty są długie i głębokie. Szara skała gór, suche mury skalnych domów. Kamienne ściany, kamienne dachy. Opuszczone gospodarstwa. Na horyzoncie widać Matterhorn – Monte Cervino.W Aoście jest chiński supermarket. Po schodach, przez zasłonki, koraliki i plastiki. Na pierwszym regale po prawej stronie są latarki. Sprzedawca jest z Chin. 5 Euro, Grazie. Trzeba wstać o 4 w nocy. Jest jeszcze zupełnie ciemno. 20 minut samochodem. Później półtorej godziny pieszo. Przez opuszczoną wieś, przez czarny las, przez alpejskie łąki. Z chińską latarką na głowie. Pięć innych chińskich latarek zostało w domu i czekają na następne nocne eskapady. Najpierw złoci się masyw po przeciwnej stronie doliny. Później zaczyna jaśnieć profil Monte Cervino. Na łąki wychodzą kozice. Około 8 słońce przyjemnie grzeje skórę. Po 20 zaczyna zachodzić nad winnicami Piemontu. Wino jest trochę za ciepłe – ale to dobrze, bo inaczej byłoby zbyt błogo i kiczowato. W Piemoncie rośnie orzech laskowy i winogrona. Dużo winogron – Nebiollo, Barbera, Moscato… Stare wioski położone są na wzgórzach. W oddali widać Alpy. Za pasmem Apeninów jest Liguria. Bussana Vecchia wciąż wali się i buduje jedocześnie. Stary magnetofon gra “Nel Blu Dipinto Di Blu” – Volaree… Oh oh oh… Świetliki migoczą w ciemności, a wszystkie koty są czarne. W dole jest San Remo i już dawno nie migocze – nawet za dnia. Miasto jest swojskie. Kurort jest na deptaku i plaży. Tam imigranci z Afryki sprzedają koraliki i podrabiane torebki rosyjskim turystkom. Na zielonych wzgórzach są szklarnie. Rosną w nich kwiaty i eukaliptusy. Między lasami, na wzgórzach są stare miasta. Ulice w nich pachną piwniczną wilgocią, pamiętają dawne trzęsienia ziemi i pomału rozpadają się.
Jeździmy po wąski drogach. Chodzimy po wzgórzach, miastach. Leżymy na skalnym falochronie. Moczymy nogi w ciepłym morzu. Patrzymy na białe szczyty gór. Jesteśmy. My – dwa i pół.
DWA I PÓŁ
Włochy. Na granicy ze Szwajcarią jest tunel. Bernardyny, świstaki wyglądające lata i topniejące śniegi. Pod tym wszystkim, wydrążona w zimnej skale, droga. Przełęcz św. Bernarda jest zamknięta do pierwszych dni czerwca. Doliny koło Aosty są długie i głębokie. Szara skała gór, suche mury skalnych domów. Kamienne ściany, kamienne dachy. Opuszczone gospodarstwa. Na horyzoncie widać Matterhorn – Monte Cervino.W Aoście jest chiński supermarket. Po schodach, przez zasłonki, koraliki i plastiki. Na pierwszym regale po prawej stronie są latarki. Sprzedawca jest z Chin. 5 Euro, Grazie. Trzeba wstać o 4 w nocy. Jest jeszcze zupełnie ciemno. 20 minut samochodem. Później półtorej godziny pieszo. Przez opuszczoną wieś, przez czarny las, przez alpejskie łąki. Z chińską latarką na głowie. Pięć innych chińskich latarek zostało w domu i czekają na następne nocne eskapady. Najpierw złoci się masyw po przeciwnej stronie doliny. Później zaczyna jaśnieć profil Monte Cervino. Na łąki wychodzą kozice. Około 8 słońce przyjemnie grzeje skórę. Po 20 zaczyna zachodzić nad winnicami Piemontu. Wino jest trochę za ciepłe – ale to dobrze, bo inaczej byłoby zbyt błogo i kiczowato. W Piemoncie rośnie orzech laskowy i winogrona. Dużo winogron – Nebiollo, Barbera, Moscato… Stare wioski położone są na wzgórzach. W oddali widać Alpy. Za pasmem Apeninów jest Liguria. Bussana Vecchia wciąż wali się i buduje jedocześnie. Stary magnetofon gra “Nel Blu Dipinto Di Blu” – Volaree.. Oh oh oh… Świetliki migoczą w ciemności, a wszystkie koty są czarne. W dole jest San Remo i już dawno nie migocze – nawet za dnia. Miasto jest swojskie. Kurort jest na deptaku i plaży. Tam imigranci z Afryki sprzedają koraliki i podrabiane torebki rosyjskim turystkom. Na zielonych wzgórzach są szklarnie. Rosną w nich kwiaty i eukaliptusy. Między lasami, na wzgórzach są stare miasta. Ulice w nich pachną piwniczną wilgocią, pamiętają dawne trzęsienia ziemi i pomału rozpadają się.
Jeździmy po wąski drogach. Chodzimy po wzgórzach, miastach. Leżymy na skalnym falochronie. Moczymy nogi w ciepłym morzu. Patrzymy na białe szczyty gór. Jesteśmy. My – dwa i pół.
DWA I PÓŁ
Włochy. Na granicy ze Szwajcarią jest tunel. Bernardyny, świstaki wyglądające lata i topniejące śniegi. Pod tym wszystkim, wydrążona w zimnej skale, droga. Przełęcz św. Bernarda jest zamknięta do pierwszych dni czerwca. Doliny koło Aosty są długie i głębokie. Szara skała gór, suche mury skalnych domów. Kamienne ściany, kamienne dachy. Opuszczone gospodarstwa. Na horyzoncie widać Matterhorn – Monte Cervino.W Aoście jest chiński supermarket. Po schodach, przez zasłonki, koraliki i plastiki. Na pierwszym regale po prawej stronie są latarki. Sprzedawca jest z Chin. 5 Euro, Grazie. Trzeba wstać o 4 w nocy. Jest jeszcze zupełnie ciemno. 20 minut samochodem. Później półtorej godziny pieszo. Przez opuszczoną wieś, przez czarny las, przez alpejskie łąki. Z chińską latarką na głowie. Pięć innych chińskich latarek zostało w domu i czekają na następne nocne eskapady. Najpierw złoci się masyw po przeciwnej stronie doliny. Później zaczyna jaśnieć profil Monte Cervino. Na łąki wychodzą kozice. Około 8 słońce przyjemnie grzeje skórę. Po 20 zaczyna zachodzić nad winnicami Piemontu. Wino jest trochę za ciepłe – ale to dobrze, bo inaczej byłoby zbyt błogo i kiczowato. W Piemoncie rośnie orzech laskowy i winogrona. Dużo winogron – Nebiollo, Barbera, Moscato… Stare wioski położone są na wzgórzach. W oddali widać Alpy. Za pasmem Apeninów jest Liguria. Bussana Vecchia wciąż wali się i buduje jedocześnie. Stary magnetofon gra “Nel Blu Dipinto Di Blu” – Volaree.. Oh oh oh… Świetliki migoczą w ciemności, a wszystkie koty są czarne. W dole jest San Remo i już dawno nie migocze – nawet za dnia. Miasto jest swojskie. Kurort jest na deptaku i plaży. Tam imigranci z Afryki sprzedają koraliki i podrabiane torebki rosyjskim turystkom. Na zielonych wzgórzach są szklarnie. Rosną w nich kwiaty i eukaliptusy. Między lasami, na wzgórzach są stare miasta. Ulice w nich pachną piwniczną wilgocią, pamiętają dawne trzęsienia ziemi i pomału rozpadają się.
Jeździmy po wąski drogach. Chodzimy po wzgórzach, miastach. Leżymy na skalnym falochronie. Moczymy nogi w ciepłym morzu. Patrzymy na białe szczyty gór. Jesteśmy. My – dwa i pół.