Mrużyliśmy oczy. Przedzierało się przez powieki, przez rzęsy. Pomarańcz i cieknące łzy w kącikach oczu. Przechodziło przez skórę. Głębiej, do środka. Nie parzyło. Przyjemne ciepło i arktyczny chłód. Przenikało nas, prześwietlało…
Jakiś tydzień wcześniej noce zaczęły robić się ciemne. Kilka krótkich godzin mroku. Później blask ślizgającego się po horyzoncie słońca. Świetliste smugi przez dziurawe chmury. Ostre promienie na czystym niebie. Długie cienie. Łuna wieczoru – płonący horyzont.
Później tylko te dziwne plamki skaczące przed oczami i szczypiące dłonie.
ŚWIETLISTE
Mrużyliśmy oczy. Przedzierało się przez powieki, przez rzęsy. Pomarańcz i cieknące łzy w kącikach oczu. Przechodziło przez skórę. Głębiej, do środka. Nie parzyło. Przyjemne ciepło i arktyczny chłód. Przenikało nas, prześwietlało…
Jakiś tydzień wcześniej noce zaczęły robić się ciemne. Kilka krótkich godzin mroku. Później blask ślizgającego się po horyzoncie słońca. Świetliste smugi przez dziurawe chmury. Ostre promienie na czystym niebie. Długie cienie. Łuna wieczoru – płonący horyzont.
Później tylko te dziwne plamki skaczące przed oczami i szczypiące dłonie.